*

Przed Bożym Narodzeniem nikt nie boi się posądzeń o fanatyzm

24/12/2016

Ostatnie chwile Adwentu. Właściwie można już odliczać godziny, nawet minuty do narodzin Jezusa. On zaraz przyjdzie! Adwent i potem święta Bożego Narodzenia to jednak nie tylko czas czekania na Malusieńkiego, ale również na powtórne przyjście Chrystusa w chwale. I o ile w te grudniowe dni, gdy ktoś głośno mówi o tym, że pragnie już Sądu Ostatecznego, zostaje potraktowany z przymrużeniem oka, o tyle, gdy mówi tak przez cały rok, ludzie zaczynają patrzeć na niego z przerażeniem. A przecież „to wołanie jest czymś, co wypełnia życie chrześcijanina” – przypomina Karol Sobczyk, lider wspólnoty Głos na Pustyni. Właśnie tak, żyli przecież pierwsi chrześcijanie.

***

Mogę sobie zamówić coś do jedzenia? Nie będzie ci to przeszkadzało? Niestety nie miałem jeszcze dzisiaj okazji nic zjeść.

Jasne! Żaden problem! Może też coś zjem. Jest coś co polecasz?

Hmm… Mają tu bardzo dobre makarony, ale ja chyba ograniczę się dzisiaj do bruschetty. To takie idealne przygotowanie do konkretniejszego dania.

Popatrz, jakie zrządzenie losu. Ty mi tu mówisz o przygotowaniu, a ja właśnie o przygotowanie chciałem Cię zapytać. Przygotowanie do świąt Bożego Narodzenia. Robisz coś szczególnego, żeby ten okres dobrze, inaczej przeżyć? Co przynosi ci Boże Narodzenie?

Wiesz, kiedy ja myślę o Bożym Narodzeniu to zawsze robię to z perspektywy światła, które Pan Jezus przyniósł na świat. W Ewangelii Łukasza jest ten fragment: „Niech będzie uwielbiony Pan, Bóg Izraela…”, itd. – tak zwany Kantyk Zachariasza. Tam, jeden z wersów mówi o tym, że On, Jezus, przyszedł po to, żeby „oświecić tych, co w mroku i cieniu śmierci mieszkają, aby nasze kroki skierować na drogę pokoju”. Zawsze o przyjściu Jezusa myślę właśnie z takiej perspektywy Ziemi, która jest okryta ciemnością i mrokiem. Na tej ciemnej Ziemi Bóg wybrał jeden naród – Izrael – który oddzielił od reszty świata. Karmił go, chronił, wyposażał, po to, aby pewnego dnia w tym Narodzie, w tym jednym konkretnym miejscu na świecie mogło pojawić się Światełko, Iskra Boża, Jezus Chrystus, który rozświetlił całą ziemię. Więc kiedy się przygotowuję do świąt, które przypominają mi o tym wcieleniu Światłości, to przygotowuję się do nich poprzez spojrzenie na moje życie. Chcę zobaczyć, co jest w nim ciemne, co wymaga światła Jezusa. Adwent to trochę taki czas zatrzymania, pewnej wewnętrznej konfrontacji – konieczne jest popatrzenie na swoje życie w taki sposób, żeby dostrzec, co wymaga w nim rozświetlenia, gdzie popełniam błędy, gdzie zgrzeszyłem, gdzie czegoś nie widziałem. Dla mnie Adwent to trochę taki przegląd życia, przegląd swojej szafy, swoich ubrań, żeby pośród nich dostrzec brudy i oddać je do prania. Powiedzieć Jezusowi: Jezu, właśnie dzięki temu, że Ty umarłeś, wiem, że jestem wolny, że mogę decydować, że chcę Ci te wszystkie brudy oddać i założyć nowe szaty, szaty królewskie.

Królewskie szaty. W ostatnim czasie Twoja wspólnota wydała zapis konferencji „Królewskie życie”. Życie, na które czekamy. Czy Głos na Pustyni, twoja wspólnota, przygotowuje się jakoś specjalnie przez ten okres przed Bożym Narodzeniem? To przecież okres oczekiwania na powtórne przyjście Chrystusa, na Jego przyjście w ogóle. Pierwsze dwa tygodnie Adwentu to taki mocny akcent przypominający nam, że paruzja już coraz bliżej, a jednym z filarów formacji w Głosie jest przecież właśnie „powtórne przyjście”.

To jest tak, że my przez cały rok wołamy o powtórne przyjście Jezusa – miedzy innymi w tym realizuje się ten filar, o którym wspomniałeś. To wołanie jest czymś, co wypełnia właściwie każde spotkanie wspólnoty. Za każdym razem, gdy się widzimy mamy taki czas, kiedy wspólnie wołamy: Panie przyjdź! Maranatha, przyjdź Jezu Panie! To wołanie, czasem to jest nawet krzyk pragnienia, jest wyrażane przez wszystkie osoby na sali. W Adwencie podkreślamy, że to jest ten wyjątkowy czas, kiedy cały Kościół żyje liturgicznym zawołaniem o Jego przyjście – mówimy o tym w nauczaniach. Choć w samym przebiegu spotkań nic się nie zmienia: dalej wołamy „Przyjdź!”. Można też powiedzieć, że w tym czasie świętujemy imieniny wspólnoty, kiedy w czytaniach mszalnych jest mowa o Janie Chrzcicielu – fragment o głosie wołającego na pustyni – i o przyjściu Jezusa. Nie ma czegoś takiego, że celebrujemy ten czas jakoś specjalnie, ale włączamy się w to, co dzieje się w Kościele, włączamy się w liturgię Kościoła przeżywając to oczekiwanie. Myślę, że misją Głosu na Pustyni jest uczynienie tego oczekiwania czymś naturalnym, nie tylko w czasie Adwentu. Fakt jest taki, że tylko w czasie Adwentu mówienie odważnie o zbliżającej się paruzji nie sprawia, że człowiek jest posądzany o fanatyzm. W pozostałym okresach bywa z tym różnie (śmiech).

No właśnie, bo przecież okresów w roku liturgicznym jest wiele więcej. Wiele więcej jest też świąt – Zesłanie Ducha Świętego, żeby nie szukać tych pomniejszych. Jak to się dzieje, że one jakoś gubią się w tej przestrzeni medialnej, ale też w przestrzeni kościelnej? Dlaczego święta Bożego Narodzenia są i tu, i tu aż tak popularne?

Dobre pytanie i sam nie wiem, czy jestem w stanie na nie odpowiedzieć. Myślę, że najważniejsze dla chrześcijanina święta to święta Wielkiej Nocy, święta Zmartwychwstania Jezusa. Nie byłoby ich jednak, gdyby nie to, ze Jezus się pojawił, że przyszedł na ziemię. Ale Zesłanie, o którym wspomniałeś też nie może być przeoczone. My narodziliśmy się dla Dziejów Apostolskich właśnie przez Ducha Świętego.

Dokładnie! Tak naprawdę, nie moglibyśmy dziś ewangelizować, nie moglibyśmy iść do ludzi, gdybyśmy nie mieli Ducha Świętego. Gdyby nie było Dnia Pięćdziesiątnicy nie byłoby też naszej misji apostolskiej. Tymczasem te święta jakoś zupełnie giną. Wokół Bożego Narodzenia możemy mieć nawet dwa tygodnie wolnego, a Zielone Świątki są w kalendarzu praktycznie niezauważalne. I to się trochę potęguje z roku na rok. Ja pamiętam jeszcze, że gdy byłem mniejszy mama ściągała mnie przed Zielonymi Świątkami do sprzątania, bo wszystko musiało przecież aż błyszczeć. Dziś już tak nie jest.

Wiesz, ja patrzę na tę kwestię z kilku stron. Myślę sobie w ten sposób – zdecydowana większość ludzi, która obchodzi święta Bożego Narodzenia to paradoksalnie nie są ludzie, którzy mają żywą relację z Jezusem. Paradoksalnie. Taka sytuacja ma oczywiście plusy – to szansa dla nich, żeby gdzieś odkryć tę tajemnicę relacji. Myślę, że ludzie są dziś w takim miejscu, w którym mają przesyt kontynuowania tradycji, które wewnętrznie są dla nich martwe, które wydają się im puste. Ludzie chcą robić rzeczy, które naprawdę im służą, które naprawdę mają dla nich jakieś znaczenie. Jeśli widzą, że są jakieś kwestie, które tego nie mają, które są pozbawione sensu, to po prostu je porzucają. Ze świętami Bożego Narodzenia jest tak, że aktualnie jednym z bardzo ważnych aspektów tych świąt jest ten wielki świąteczny boom prezentowy. Ta atmosfera, śnieg, światełka i shopping. Jest w tym coś, co ludzi kręci. Myślę, że to, co pociąga w świętach Bożego Narodzenia świadomych chrześcijan to czas Adwentu, czas oczekiwania na przyjście Jezusa w kontekście paruzji i potem odkrycie znaczenia przyjścia tego światła na świat. Przyjścia, które pokonało wroga i dało życie wieczne, co potem stało się na Krzyżu. Jestem bardzo ciekaw, co by się stało, gdybyśmy teraz wzięli grupę świadomie wierzących chrześcijan, dla których Jezus jest centrum życia i zamknęli ich w odosobnionym mieście. Jak oni by tam żyli w porównaniu do tego, co dzisiaj jest stereotypem spędzania świąt Bożego Narodzenia? Jak wyglądałoby ich życie? Jak przeżywaliby ten czas? To są bardzo ciekawe pytania.

Są ciekawe. Nie pokusisz się o próbę odpowiedzi? Co święta Bożego Narodzenia mają dać katolikowi? Na co on powinien się w tym czasie otworzyć, by naprawdę skorzystać z tego czasu? Bo chyba do tego sprowadza się pytanie o sposób przeżywania świat w tej świadomie wierzącej enklawie?

Ja myślę, że po postu chodzi o to, żeby w nas urodził się Jezus. Maryja była tą, która przyniosła światu Mesjasza. W niej począł się Jezus. A gdy to się już stało, pierwsze co zrobiła Maryja, to poszła do Elżbiety, żeby podzielić się z nią swoją radością. Przyniosła jej Bożą obecność, wniosła do jej życia Jego obecność. Tym samym, z uwagi na miejsce i pozycję, jaką ma w Kościele, wniosła ją do życia nas wszystkich: zrodziła światu oczekiwanego przez wszystkich Mesjasza.. To w niej wypełniły się wszystkie obietnice dane Izraelowi. Dziś jesteśmy dokładnie w tym samym miejscu. Maryja jest dla nas modelem chrześcijaństwa – to w nas ma narodzić się Jezus, abyśmy mogli wnieść obecność Boga do życia każdej napotkanej osoby. To jest nasze zadanie. Święta to taki czas reorganizacji, renowacji, aby na nowo – w kolejnym roku – być gotowym ruszyć z tą nadrzędną misją w świat.

Mówisz, że dziś jesteśmy dokładnie w tym samym miejscu. Dlaczego właśnie tak jest? Dlaczego Chrystus przyszedł na świat akurat wtedy, dwa tysiące lat temu? Nie mógł tego zrobić teraz? Przecież w dobie takiej globalizacji, jaką mamy obecnie, gdyby faktycznie była gwiazda, która zatrzymałaby się nad konkretnym miejscem, gdyby aniołowie przemówili do kogoś, żeby go zaprowadzić do stajenki, to wszystko byłoby tak nagłośnione przez media, że nie byłoby wątpliwości poznania. Dlaczego Zbawca wybrał tak trudny moment na swoje przyjście, w którym Żydzi mieli problem z Jego zaakceptowaniem. Był przecież okres niewoli rzymskiej i Izraelici oczekiwali raczej zbawcy, który rozpocznie zbrojny bunt i wyzwoli Naród. Tymczasem Jezus okazał się pokojowo nastawiony, mówiący o miłości nieprzyjaciół. Nie był tym, kogo się spodziewali.

Ja bym nawet powiedział, że oni byli w szoku słysząc takie rzeczy.

Dobre słowo. Jak myślisz, dlaczego On wybrał akurat tamten okres, nie mógł trafić gdzieś lepiej?

W inne miejsce? Myślę, że Bóg najlepiej zna swoje plany. On zna czas i doskonale wiedział, kiedy nastał najlepszy czas dla ludzi na przyjście Jezusa. Jego droga była przygotowywana od wieków. Wszyscy przodkowie Jezusa to robili. Jan Chrzciciel też mu ją przygotował, on był powołany właśnie na to, aby wskazać Mesjasza.

No tak, w wydarzeniach, które ostatecznie doprowadziły do śmierci i zmartwychwstania Jezusa Jan Chrzciciel odgrywa ważną rolę. Ale przecież wiemy, że Elżbietę przez całe swoje życie określano jako bezpłodną. To sprawia, że poczęcie Jana Chrzciciela, to, że on przyszedł właśnie prostować drogi Panu, przygotować dla Niego ścieżkę, też było decyzją Boską, Jego cudem. Wracając do pytania o to, dlaczego Chrystus nie przyszedł na świat w naszych czasach – przecież dziś problem bezpłodności dotyka wielu par. Równie dobrze, przynajmniej w teorii, mogłoby być tak, że dzisiaj jakaś bezpłodna kobieta mogłaby zajść w ciążę, a jej dziecko mogłoby być prorokiem na miarę Jana Chrzciciela. Hipotetycznie to możliwe. Dlaczego więc to wszystko działo się akurat wtedy?

Na to pytanie chyba nie da się odpowiedzieć. Mogę powiedzieć tylko tyle, że ja bardzo się cieszę z tego, że Chrystus narodził się wtedy, kiedy się narodził. Cieszę się z tego, że był Jan Chrzciciel. Jezus mówił o nim, że od teraz nie ma osoby, która zrodziłaby się z niewiasty i która byłaby mniejsza niż Jan Chrzciciel. To znaczy, że każdy z wierzących, który narodził się z niewiasty po Janie Chrzcicielu jest od niego większy. To jest bardzo ciekawe, bo Jan Chrzciciel był ostatnim z proroków, działał na pograniczu Starego i Nowego Testamentu. Jezus powiedział, że każdy z nas, i ty, i ja, i każda osoba, która przyjęła Jezusa jest większa niż Jan Chrzciciel. Dlaczego tak powiedział? Bo nikt wcześniej nie mógł nosić w sobie Boga. To przywilej i zaszczyt. Jesteśmy Jego szafarzami. I każdy, kto Go przyjął, otrzymał to szczególne powołanie, ma szczególne miejsce. Myślę sobie, że jesteśmy po dwóch tysiącach lat głoszenia Bożego królestwa. Od około dwóch tysięcy lat głosimy Ewangelię, głosimy Jezusa, ukazujemy jego moc i zwycięstwo. Tak naprawdę ja bym nie chciał, żeby początek tego wszystkiego był przesunięty na obecne czasy. Ale to wszystko to tylko takie gdybanie. Tak naprawdę to Bóg stanowi czas i to Bóg prowadzi wszystko swoim rytmem. On wie dokąd zmierzamy, On zna koniec tej historii. Tylko On, wie kiedy on będzie. Muszę przyznać, że dużo mniej myślę o tym, kiedy i jak to było z przyjściem Chrystusa na świat. Dużo częściej myślę za to o tym, kiedy On przyjdzie znowu.

Mówisz bardzo dużo o duchowym przeżywaniu świat. Nawet teraz kiedy podkreślasz to oczekiwanie na Jego powtórne przyjście. Nie przeszkadza ci to, co dzieje się ze świętami Bożego Narodzenia wokół nas? Ten niesamowity komercjalizm, jedynie prezenty i ewentualne spotkania z rodziną, a na nim wymuszone uśmiechy i rozmowy o pogodzie i polityce.

Ten boom zakupowo-prezentowy wraz z całą swoją otoczką ma dla mnie dwa wymiary. Z jednej strony to jest cudowne, że Bóg zaplanował, że Jego urodziny będą świętowane właśnie w taki sposób. Że będziemy mogli innym sprawić radość. Z drugiej strony myślę jednak, że świętowanie urodzin bez jubilata jest słabe, a jubilata nie ma, bo ludzie nie wiedzą, że muszą Go zaprosić. Czym się smucę, to właśnie tym, że wielu ludzi go nie zna, że nie widzą nawet co świętują. Bóg utkał we mnie takie serce ewangelizatora, który chce zanieść Ewangelię każdemu człowiekowi, a to motywuje mnie do tego, żeby podejść do takiego człowieka i powiedzieć mu: Hej, słuchaj, ale ty wiesz czemu to robisz? Wiesz co jest celem tych zakupów? Wiesz co świętujesz?

A zapytałeś tak kogoś kiedyś: Hej wiesz, o co chodzi? Wiesz po co kupujesz te prezenty? Wiesz, co to jest?

Tak zupełnie obcej osoby w kolejce sklepowej jeszcze nie zdarzyło mi się zapytać. Natomiast osób, które na co dzień nie żyją z Bogiem, a miałem z nimi jakiś minimalny kontakt, zdarzało mi się wielokrotnie.

I jaka była ich reakcja?

Różnie. Niekiedy refleksyjna – zastanawiali się, mówili, że mam rację. Ale wiesz, tu nie chodzi o to, żeby ludzie powiedzieli dobre czy złe rzeczy, żeby zareagowali od razu. Chodzi o to, żeby poznali Jezusa sercem. Żeby nasze słowo było początkiem przemiany ich serca. Zasiewem na ich nowe życie. Oczywiście nie zawsze jest tak, że taka przemiana zacznie się od naszego dialogu, ale Bóg posługuje się przecież wszystkimi dostępnymi środkami, by przyprowadzić do siebie ludzi. Także nigdy nie stałem w kolejce i nie zaczepiłem gościa, który stał z prezentem przede mną i nie powiedziałem: „Słuchaj!” czy „Wie Pan co? Czy wie Pan, po co Pan to kupił?” Jeszcze mi się nie zdarzyło, ale kto wie, może uda się jeszcze w te święta. A może nie tylko mnie…

***
Karol Sobczyk jest jednym ze współautorów audiobooka „Poproszę Niebo. Konferencje o tym, co masz i możesz w Jezusie” wydanego przez Fundację Malak.

cqaccaw